Walczący z nadużyciami bywają kiepskimi oszustami…
Data: 7 marca 2014 | Autor: Mikołaj Rutkowski | Brak komentarzy »
Dziwnym zbiegiem okoliczności, kiedy przyszło mi pisać o oszuście w szeregach osób powołanych do walki z nadużyciami, podobnie jak w niedawnym wpisie, nasz nowy bohater jest również (byłym już) pracownikiem organizacji charytatywnej. O ile jednak wcześniejszy przypadek został wykryty – można powiedzieć – zgodnie ze sztuką, to w obecnym kazusie sprawca podał się swoim kolegom niemal na tacy.
Mowa o byłym dyrektorze ds. zwalczania nadużyć brytyjskiej organizacji Oxfam, której celem jest walka z głodem na świecie, Edwardzie McKenzie-Green. Ten specjalista z ponad 10-letnim stażem w antyfraudowym biznesie sam stanął po drugiej stronie barykady. Jak twierdzi jego adwokat, powodem, dla którego McKenzie sięgnął po pieniądze swojego pracodawcy, było uzależnienie od silnych środków przeciwbólowych, które dyrektor brał, aby… przeciwdziałać skutkom stresu na pełnionym przez siebie stanowisku. Spowodowało to, że ze strażnika bezpieczeństwa finansowego zamienił się w złodzieja, tym groźniejszego, że zlokalizowanego na prominentnym stanowisku wewnątrz organizacji.
Tych, którzy spodziewają się, że w związku z pełnioną w Oxfamie rolą, McKenziemu udało się wyprowadzić miliony, muszę niestety rozczarować. Ostateczną wartość strat oszacowano na niecałe 65 tys. funtów. Jeszcze większym rozczarowaniem – biorąc pod uwagę zawodowe zainteresowania sprawcy – jest przyjęta przez niego metoda działania. Wykorzystał on bowiem jeden z najprostszych, a zarazem relatywnie łatwych do wykrycia, sposobów, dostarczając do Oxfamu własnoręcznie wystawione faktury za rzekomo wykonane na rzecz jego departamentu usługi. Następnie, kiedy trafiły do niego zgodnie z obiegiem dokumentów, akceptował je merytorycznie i zatwierdzał do wypłaty.
Zaskoczenie budzi, że McKenzie nie podjął żadnych kroków w celu zamaskowania swojej działalności. W Oxfamie nie było umów z rzekomymi dostawcami usług. Z ich wykonania nie było żadnych materiałów (np. raportów), ani potwierdzeń ich odbioru przez organizację. Rzekomi usługobiorcy nie istnieli – dyrektor nie zadał sobie trudu, aby stworzyć fikcyjne spółki, czy też wykorzystać dane nieświadomych istniejących przedsiębiorstw. Wreszcie, wynagrodzenie za usługi przekazywane było na prywatne konta przyjaciela McKenziego oraz jego ojca. To tylko najbardziej jaskrawe dowody niefrasobliwości dyrektora.
Jakby nie dosyć było kompromitujących szczegółów, pozostaje jeszcze sposób wykrycia całego procederu. Stanowi on swoistą wisienkę na torcie – mianowicie na sporządzanych przez siebie fakturach McKenzie… wpisywał błędną nazwę swojego pracodawcy! Kiedy wreszcie jeden z księgowych zorientował się w pomyłce i rozpoczął poszukiwania dostawcy w celu otrzymania korekty dokumentu, cała sprawa wyszła na jaw. Dyrektor wprawdzie usiłował jeszcze przeszkadzać w śledztwie, „gubiąc” swój służbowy laptop, ale osiągnął tylko tyle, że jego kradzież dołączono do zarzutów.
Czytając powyższy opis, nie sposób się nie uśmiechnąć, szczególnie że dotyczy działania rzekomego profesjonalisty w temacie nadużyć. Z drugiej jednak strony, niezależnie od przedstawionych detali, warto pamiętać, że czasami najciemniej jest pod latarnią.
Skomentuj wpis
Musisz być zalogowany/a, żeby zamieszczać komentarze.