O nadużyciach bez zrozumienia

Data: 21 maja 2014 | Autor: | Brak komentarzy »

Spokój tego słonecznego majowego dnia zaburzyła mi lektura artykułuAudyt śledczy – odpowiedzialność za rzetelność sprawozdania finansowego na gruncie ustawodawstwa polskiego”, poświęconego w dużej mierze nadużyciom gospodarczym, zamieszczonego w ostatnim numerze „Edukacji Prawniczej”, miesięcznika wydawanego przez wydawnictwo C.H. Beck. Wrażeniami z lektury dostępnej w internecie początkowej części tekstu podzieliłem się szybko z osobami śledzącymi mój profil firmowy na Facebooku i zamierzałem na tym poprzestać. Szybko jednak pragnienie dalszej liczby podobnych przeżyć wzięło górę, a owocem 6-złotowej inwestycji w pełną wersję artykułu oraz czasu poświęconego na jej lekturę jest niniejszy wpis.

Normalnie każda publikacja dotycząca problematyki nadużyć niezmiernie mnie cieszy, ale tekst zamieszczony w „Edukacji Prawniczej” – przynajmniej w jego części dotyczącej tego zjawiska – woła w mojej ocenie o pomstę do nieba. Ponieważ jednym z zadań, jakie stawiam przed serwisem Fraud IQ, jest szerzenie wiedzy na temat nadużyć gospodarczych oraz sposobów ich zwalczania, a wspomniany tekst miał najwyraźniej służyć podobnemu celowi, za niezbędne uważam podjęcie polemiki z jego zapisami.

Zanim przejdę do szczegółów kontrowersyjnych zapisów (z przyczyn oczywistych nie mogę zaoferować Czytelnikom pełnej wersji przedmiotowego tekstu), warto zastanowić się nad ogólnym rozumieniem przez autorkę problematyki nadużyć gospodarczych. Dość wymiennie posługuje się ona bowiem w odniesieniu do tego problemu terminami „nadużycia”, „przestępstwa gospodarcze” oraz „kreatywna księgowość”. Wprawdzie tekst dotyczy w przeważającej mierze obowiązków oraz odpowiedzialności prawnej biegłych rewidentów, ale sposób sprowadzenia nadużyć gospodarczych jedynie do nieprawidłowości księgowych, a ponadto zrównanie terminów „nadużycie” i „przestępstwo gospodarcze” wydaje się zbyt daleko idącym uproszczeniem. Pozwolę sobie jedynie skrótowo przypomnieć, że nadużycia księgowe są jedynie częścią (i to w ujęciu ilościowym stosunkowo niewielką) całości populacji nadużyć, a co więcej, nie każde nadużycie, w tym nie każde nadużycie księgowe, będzie stanowić przestępstwo (sama autorka usprawiedliwia zresztą stosowanie kreatywnej rachunkowości w wybranych sytuacjach).

Nawiasem rzecz mówiąc, za co najmniej zaskakujący uważam całkowity brak nawiązania autorki w tego typu materiale do Krajowych standardów rewizji finansowej, w szczególności do Standardu nr 1, który w punktach 53-56 wprost określa zasady odpowiedzialności oraz postępowania biegłego rewidenta w odniesieniu do nadużyć, istotnych błędów oraz naruszeń prawa.

Nie chcąc zagłębiać się bardziej w ten – bądź co bądź podstawowy – problem artykułu, pozwolę sobie jedynie na krytykę zapisu o brzmieniu „Wykrywanie błędów przez biegłych rewidentów nie jest trudne, ponieważ jest to działanie polegające na ujawnieniu zamierzonego zniekształcania informacji”. Praktycznie każda osoba zastanawiająca się nad tym, dlaczego audytorzy finansowi i wewnętrzni nie są skutecznym narzędziem w wykrywaniu nadużyć, doskonale zdaje sobie sprawę, że obie te grupy bazują na próbach operacji, a co więcej, audyt finansowy oparty jest dodatkowo o koncepcję materialności. Tym samym w mojej skromnej ocenie tak wybiórcza kontrola wycinka działalności przedsiębiorstwa generuje całkowicie przeciwny wniosek do poglądu autorki – wykrywanie błędów przez biegłych rewidentów jest bardzo trudne. Wprawdzie przyznaje ona, że kreatywna księgowość jest „ciągiem przemyślanych akcji, które służą osiągnięciu konkretnego celu”, ale wydaje się zapominać, że immanentną cechą tychże akcji jest oszustwo, ukrywanie prawdziwego charakteru operacji oraz wprowadzanie w błąd osób trzecich.

Za prawdziwą perełkę kreatywności i dezinformacji należy jednak uznać kilka pierwszych akapitów tekstu. Dowiemy się z nich bowiem wielu informacji, które całkowicie zmienią nasze postrzeganie audytu śledczego, jeśli oczywiście przyjmiemy je na wiarę. Na wstępie zostajemy poinformowani, że audyt śledczy jest nową usługą, świadczoną w zasadzie wyłącznie przez biegłych rewidentów (nie jest to powiedziane wprost, ale wymowa całego tekstu, w szczególności pominięcie w nim jakichkolwiek innych specjalistów z tej dziedziny, powoduje taki, a nie inny odbiór). Cóż, niewątpliwie biegli rewidenci znajdują się wśród audytorów śledczych, aczkolwiek wśród znanych mi osób zajmujących się tą profesją (a nie jest to środowisko aż tak duże) można ich policzyć na palcach jednej ręki, przy okazji trzymając w niej np. długopis. Nie sądzę także, aby byli oni jakoś specjalnie predestynowani do tego zawodu, może z wyjątkiem rzeczywiście oszustw typowo księgowych. Natomiast uważam, że oczekiwania wobec nich oraz charakter ich codziennej pracy raczej nie stawiają ich w pierwszym rzędzie specjalistów, jakich sam wybierałbym do prowadzenia audytu dochodzeniowego. Niemniej z pokorą przyjmuję, iż dla wielu osób właśnie te cechy będą atutami biegłych rewidentów.

Za całkowite nieporozumienie należy uznać z kolei przekonanie autorki (nie poparte zresztą żadnymi danymi czy odniesieniem do materiału źródłowego), według którego „W naszym kraju usługi audytu śledczego proponują tylko firmy z tzw. wielkiej czwórki (…)”. Cóż, za skromny wyjątek można uznać tutaj w szczególności autora niniejszego wpisu, ale bardziej istotne jest to, że rzeczywistość rynkowa jest o 180° różna od poglądów autorki. Aktualnie nadużycia stały się słowem-kluczem i audyty śledcze stanowią część oferty firm zajmujących się audytem finansowym, wewnętrznym, szeroko pojętym bezpieczeństwem biznesu, świadczących usługi prawne, detektywistyczne, wywiadu gospodarczego, bliżej nieokreślonego „wsparcia biznesu” i wielu, wielu innych. Na rynku działa też kilka podmiotów wyspecjalizowanych stricte w audycie śledczym oraz znacznie więcej świadczących usługi informatyki śledczej. Oczywiście o jakości tych usług można dyskutować, ale nie to jest przedmiotem naszych rozważań. Jako swoistą ciekawostkę podam jedynie swoje ostatnie odkrycie sieciowe, w której usługi audytu śledczego świadczone były przez firmę, która w swojej ofercie proponowała klientom także m.in. projektowanie wnętrz oraz usługi transportowe…

Pozostając nadal w pierwszym akapicie rzeczonego tekstu (sic!) dowiadujemy się, że audyt śledczy nie jest oficjalnym tłumaczeniem terminu angielskiego „forensic services”. Tutaj niewątpliwie należy zgodzić się z autorką, choćby dlatego, że pojęcie „forensic services” obejmuje całą gałąź nauk typowo sądowych, których audyt śledczy jest jedynie niewielką częścią. Jeśli już pragniemy trzymać się kurczowo określenia „forensic” w tym kontekście, to za odpowiednie określenie należy uznać „forensic accounting”, które jednak koncentruje się przede wszystkim na nadużyciach typowo księgowych. Od kilku lat do obiegu weszło jednak najzwyklejsze „forensic auditing”, które doskonale oddaje istotę problemu i – wbrew twierdzeniom autorki – jest doskonale przetłumaczalne na polski pod postacią właśnie „audytu śledczego” lub „audytu dochodzeniowego”. Uśmiechem można natomiast skwitować użyte przez autorkę w angielskim streszczeniu jej artykułu pojęcie „audit investigation”…

Pozostając jeszcze na chwilę przy kwestiach „administracyjnych”, pochylę się nad stwierdzeniem, iż „(…) powoli liczba specjalistów [zajmujących się ryzykiem nadużyć w Polsce] zaczyna wzrastać”. Z pewnością osób parających się tym zawodem w naszym kraju nie można liczyć w setkach, ale chciałbym zwrócić uwagę, że kreśląc przytoczone słowa, autorka powołuje się na artykuł z „Parkietu” opublikowany w… 2005 roku, kiedy to branża ta w Polsce rzeczywiście nadal raczkowała. Używanie jednak tych informacji 10 lat później wzbudza jedynie uśmiech politowania.

Kolejne radosne odkrycie, jakie odnajdziemy w tekście, to stwierdzenie, iż „Główne cele audytu śledczego to udowodnienie winy bądź odrzucenie zarzutu (…)”. Autorka maluje zatem audytora śledczego w roli prokuratora, którym on najzwyczajniej w świecie nie jest, a – zgodnie z dobrymi praktykami zawodu – nigdy tego typu roli podjąć się nie powinien. Mówiąc zaś o winie, to jedynym organem uprawnionym do orzekania o niej jest sąd, o czym autorka – podpisana jako aplikanta adwokacka – wiedzieć powinna doskonale. Zastanawiając się z kolei nad „odrzuceniem zarzutu”, sam nie zdobyłbym się na odwagę, aby tego rodzaju jednoznaczny wniosek zawrzeć w raporcie z audytu śledczego i nie znam nikogo, kto by się na to poważył. Owszem, możemy podsumować prace stwierdzeniem, że nie odnaleziono materiałów (dowodów, przesłanek) wskazujących na fakt popełnienia nadużycia, ale stawianie się w roli prokuratora stawiającego (bądź nie) zarzuty, czy też w roli osoby wszechwiedzącej, stwierdzającej autorytarnie, że nadużycia nie było, nie jest z pewnością częścią pracy audytora śledczego.

Podobne zastrzeżenie mam do stwierdzenia „Podstawową prawdą, która kieruje pracami audytu śledczego, jest ostateczne potwierdzenie bądź odparcie zarzutów, że nadużycia zostały popełnione”. Powtórzę zatem ponownie – audytor śledczy zajmuje się ustalaniem przebiegu zdarzeń oraz gromadzeniem materiału dowodowego. O sposobie wykorzystania tego materiału decyduje zaś klient, który audytora wynajął. Ostateczny głos w sprawie winy zidentyfikowanych osób ma sąd, a i w tym przypadku – chociaż graniczy to już z wątpliwościami filozoficzno-etycznymi – można mieć wątpliwości co do absolutyzmu jego opinii. Audytor może zatem jedynie – i zwykle to robi, chyba że współpracuje z prawnikiem – wyrazić swój subiektywny pogląd dotyczący przydatności procesowej zebranego materiału dowodowego. Jego opinia zazwyczaj nie jest jednak – poza przypadkami, gdzie przewiduje to umowa z klientem – opinią prawną.

Warto także wspomnieć o sceptycyzmie, który autorka artykułu w całości przypisuje jedynie audytorom finansowym. W mojej skromnej opinii sceptycyzm jest równie ważny – o ile nie ważniejszy – w pracy audytora śledczego. Zebrane materiały i ich ocena decydują bowiem o życiu zawodowym (a niejednokrotnie także prywatnym) podmiotów naszych prac. Brak należytej staranności czy też brak krytycyzmu w ocenie wyników prac obciąża sumienie audytora śledczego, a w niektórych przypadkach także jego portfel…

Ponieważ niniejszy tekst przekroczył już zwyczajowe rozmiary notek zamieszczanych na Fraud IQ, pozwolę sobie jeszcze na jedną, końcową uwagę, tym razem dotyczącą sposobu przedstawienia przez autorkę charakterystyki whistleblowingu. Spuszczając litościwie zasłonę milczenia na określenie go jako „bicia na alarm” (być może autorka ma wyjątkowo silne płuca i udaje jej się w ten sposób poruszyć dzwon), chciałbym zaprotestować przeciwko opisowi whistleblowingu jako „specyficznego typu donosicielstwa”. Od lat wiele osób w Polsce pracuje nad zniwelowaniem kojarzenia działalności sygnalistów / demaskatorów z donoszeniem, kapowaniem, kablowaniem i podobnymi nacechowanymi negatywnie sformułowaniami. Jak widać, przed nami jeszcze wiele pracy, skoro właśnie taki pogląd jest obecny także wśród osób o wydawać by się mogło znacznej świadomości prawnej.

Być może Czytelnicy uznają, że się czepiam. Chylę głowę przed tego rodzaju opiniami. Proszę jednak pamiętać, że krytykowany przeze mnie materiał ukazał się w piśmie o charakterze edukacyjnym, skierowanym do prawników, a więc osób, które niemal zawsze pojawiają się na scenie na pewnym etapie postępowania wyjaśniającego. Czy jako ich klienci lub współpracownicy chcemy, aby ich świadomość tego problemu była oparta na przytoczonych przeze mnie sformułowaniach?



Skomentuj wpis

Musisz być zalogowany/a, żeby zamieszczać komentarze.