Mikro-pralnia – nowy trend w legalizacji brudnych pieniędzy
Data: 29 października 2013 | Autor: Mikołaj Rutkowski | Brak komentarzy »
Cierpliwy i kamień ugotuje. To stare powodzenie stoi za nową falą sposobów prania pieniędzy, jaka od kilkunastu miesięcy zdobywa coraz większą popularność wśród osób potrzebujących zalegalizować środki pieniężne zdobyte niekoniecznie zgodnymi z prawem metodami. Powszechnie jest ona określana jako micro money laundering, głównie ze względu na fakt, że kwoty będące w obrocie są wielokrotnie niższe od tych, jakie pojawiają się w tradycyjnych schematach wykorzystywanych przez „praczy”.
Jak większość Czytelników zapewne podskórnie czuje, podstawowym narzędziem prania w skali mikro jest internet. Pozwala on na dwie podstawowe rzeczy. Pierwsza to zrekompensowanie niewielkich kwot pojedynczych operacji ich wolumenem. Druga to znacznie wyższy poziom anonimowości w porównaniu do tradycyjnych systemów obrotu pieniężnego. Nie mówimy tutaj bowiem o zwykłej bankowości online (chociaż upowszechnianie się możliwości otwarcia rachunku za pomocą przelewu sprzyja fałszowaniu tożsamości), ale o serwisach w rodzaju PayPala, Skrilla, czy Clickbanku, a także o coraz popularniejszych „giełdach” walut wirtualnych (jak choćby opisywana tutaj wcześniej Liberty Reserve), z których coraz więcej pozwala nie tylko na transfery do i z „realnej” bankowości, ale także do różnego rodzaju serwisów zakupowych, akceptujących wirtualną gotówkę.
Opis popularnych technik micro money laundering, choćby pobieżny, zdecydowanie przekracza ramy typowego artykułu na Fraud IQ, dlatego też będę opisywać je stopniowo, co jakiś czas. Na pierwszy ogień wędruje pranie pieniędzy przy wykorzystaniu serwisów z ogłoszeniami o pracę dla freelancerów. Strony takie jak Freelancer, eLance czy Fiverr zawierają multum ofert zajęć, które wykonywać można zdalnie. Oczywiście zgodnie z duchem czasu, zapłatę za wykonanie uzgodnionego zadania można dostać nie tylko w formie tradycyjnego przelewu, ale także właśnie na swoje konto w PayPal czy innej organizacji. A na nich reguły identyfikacji i weryfikacji klientów są, najdelikatniej mówiąc, liberalne, przynajmniej do czasu, kiedy przez nasz rachunek nie zaczną przepływać większe kwoty.
Najważniejszym wymogiem, jaki przyszły „pracz” stawia przed serwisem freelancerskim jest posiadanie przez niego rachunku Escrow. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że chodzi o prowadzony przez właściciela serwisu rachunek przejściowy, na którym zleceniodawca deponuje wynagrodzenie za zleconą pracę, które po potwierdzeniu przez niego jej wykonania jest przelewane na konto wykonawcy. System ten jest doskonale znany także u nas, choćby z serwisu Allegro. Wymóg ten wynika z prostej kwestii – jeśli zamierzamy prać środki we własnym zakresie, bez pośrednictwa osób trzecich, nie możemy ich po prostu przelewać między własnymi rachunkami. Tymczasem pośrednictwo rachunku Escrow świetnie zaciera wszelkie ślady ostatecznego beneficjenta transferu.
To, co widać bowiem z perspektywy np. PayPala, to przelew na globalny rachunek właściciela serwisu, na którym przechowywane są środki ogromnej liczby osób. Dane takiego transferu wcale nie muszą zawierać jednoznacznych informacji identyfikujących beneficjenta – może to być choćby numer zlecenia, za które chcemy zapłacić. Jeśli dodamy do tego możliwość skorzystania z serwisu położonego na drugim końcu świata i fakt, że – póki co – tego rodzaju giełdy pracy nie są instytucjami obowiązanymi, to można jedynie życzyć powodzenia służbom tropiącym „praczy” wykorzystujących te kanały.
Zacznijmy jednak od początku: otwieramy zatem konto na stronie freelancerskiej i dokonujemy jego powiązania ze swoim rachunkiem np. PayPal (kwestię, jak zasililiśmy ten rachunek, pozostawiamy w tym przypadku na boku). Następnie logujemy się z innego IP i zakładamy drugie konto w tym samym serwisie i również wiążemy je z posiadanym kontem waluty wirtualnej. Co ciekawe, dzięki wspomnianemu pośrednictwu rachunku Escrow, możemy w obu przypadkach użyć tego samego rachunku!
Potem jest już z górki: wykorzystując konto 1, tworzymy zadanie do wykonania z określonymi warunkami, zniechęcającymi przy okazji potencjalnych innych zainteresowanych. Następnie używając konta 2, składamy ofertę wykonania tegoż zadania za kwotę X. Ponownie za pomocą konta 1 akceptujemy tę ofertę i deponujemy wskazaną kwotę na rachunku Escrow serwisu. Następnie odczekujemy jakiś czas dla zachowania pozorów i za pomocą konta 2 zgłaszamy wykonanie pracy. Z kolei z konta 1 akceptujemy jej wykonanie, dzięki czemu odblokowujemy środki, które serwis przekaże na rachunek konta 2. W ten sposób sami sobie przekazaliśmy kwotę X, ale jest już ona „czysta”, bo pochodzi wszak od serwisu freelancerskiego. Powtarzając ten scenariusz kilka razy, jesteśmy w stanie zasilić konto 2 niebagatelną kwotą pozornie legalnej gotówki, od której oczywiście, jako „uczciwy obywatel wykonujący zawód np. programisty” chętnie zapłacimy wszelkie podatki i opłaty.
Co ciekawe, wiele z freelancerskich serwisów umożliwia także transfery pozwalające uniknąć przykrego obowiązku podatkowego. Możemy np. zasilić anonimową kartę przedpłaconą, nasze konto w serwisie MMORPG, kantorze wirtualnej waluty itp., co jeszcze bardziej zaciemni ścieżkę finansową naszych pieniędzy. Niemniej jednak przytoczony wyżej sposób jest wyjątkowo wygodny jako ostatnie ogniwo łańcucha, bo niesie ze sobą duże prawdopodobieństwo, że środki, jakie otrzymaliśmy, zostały nam faktycznie wypłacone legalnie za wypłaconą pracę. Możemy nawet pokazać cyfrową umowę, jaką zawarliśmy ze „zleceniodawcą”!
Proste? Dla mnie przerażająco proste. A to zaledwie przygrywka do innych metod. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że środowisko specjalistów ds. przeciwdziałania praniu pieniędzy czekają niełatwe czasy…
Skomentuj wpis
Musisz być zalogowany/a, żeby zamieszczać komentarze.