Bariery rozwoju rynku forensic w Polsce
Data: 27 sierpnia 2013 | Autor: Mikołaj Rutkowski | Brak komentarzy »
Komercyjne usługi związane ze zwalczaniem przestępczości gospodarczej zakorzeniły się na dobre na polskim rynku – branża ta świętuje lub też lada moment będzie świętować piętnastolecie istnienia. Skoro zatem utrzymała się przez ponad dekadę, jej pozycja wydaje się być stabilna i niezagrożona. Niemniej jednak nie sposób nie zauważyć, że zarządzanie ryzykiem nadużyć nie zrobiło w firmach takiej kariery jak audyt wewnętrzny czy też compliance. Czy oznacza to, że funkcja ta jest w jakimkolwiek sensie mniej istotna niż jej bardziej popularni „bracia”? Z pewnością nie, ale trzeba także zauważyć, że miała ona i ma nadal znacznie trudniejsze warunki do rozwoju.
Nie chcę tutaj jednak odnosić się ani też porównywać zarządzania ryzykiem nadużyć do innych obszarów szeroko rozumianego bezpieczeństwa i corporate governance. Chciałbym jedynie scharakteryzować kilka kwestii, które hamują jej rozwój i ograniczają jej popularność na rynku usług biznesowych. Nie wcielam się bynajmniej w adwokata diabła, jako że uważam, iż przyczyny takiej sytuacji leżą zarówno po stronie usługodawców, jak i usługobiorców, a swoje przysłowiowe trzy grosze dokłada także rzeczywistość prawna, w jakiej tym podmiotom przychodzi funkcjonować. Jakie zatem problemy widzę w dzisiejszym rynku usług forensic?
- Postrzeganie prawa i jego przedstawicieli. Zaufanie do państwa i jego organów nigdy chyba nie było mocną stroną Polaków, a poczesne miejsce w tym panteonie dzierżą przedstawiciele zawodów związanych ze stanowieniem i egzekwowaniem prawa. W zasadzie jedynym zawodem, jaki w ostatnich latach cieszy się względnym społecznym zaufaniem, jest policjant. Natomiast przedstawiciele organów wymiaru sprawiedliwości, nie wspominając już o tworzących akty prawne, są najczęściej (częstokroć nie bez przyczyny) odsądzani od czci i wiary. Powszechna opinia na temat obowiązujących w naszym kraju przepisów jest również od lat jak najgorsza, a wątpliwa przyjemność codziennej niemal walki z absurdami prawnymi nie sprzyja wierze, że w innych obszarach jest lepiej. Nie ma zatem co się dziwić, że przeciętny polski przedsiębiorca jest skłonny zaakceptować poniesioną w wyniku nadużycia stratę, niż oddać się w odhumanizowane tryby maszyny prawnej w celu ukarania sprawcy. W takim podejściu utwierdza go kolejny problem, którym jest:
- Przewlekłość postępowań. Nawet najlepsze przepisy prawne i najskuteczniejsza kadra nie pomogą, jeśli czas trwania działań organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości będziemy liczyć w latach, a nie w tygodniach. Pomińmy tak oczywiste kwestie, jak jakość i skuteczność działań śledczych i sądowych podejmowanych po znacznym upływie czasu, czy też śladowy wymiar edukacyjny kary nałożonej po latach za przestępstwo, o którym niemal wszyscy już zapomnieli. W tym czasie jednak poszkodowany przedsiębiorca zazwyczaj miota się od poczucia całkowitego ignorowania przez przedstawicieli ww. organów do przesadnego zainteresowania i – niejednokrotnie uzasadnioną – koniecznością osobistego „nadzoru” nad przebiegiem postępowania. Ponosi też wcale niemałe koszty niezbędnej w naszym systemie reprezentacji prawnej. W dodatku żyje w świadomości, że w tym samym czasie sprzeniewierzone środki są spokojnie wydawane przez korzystającego z domniemania niewinności sprawcę, ewentualnie poczynione za nie inwestycje są przepisywane na szwagrów i teściowe. Jeśli zatem dodamy do siebie już poniesioną stratę, bezpośrednie i pośrednie koszty postępowania przeciw sprawcy oraz nieszczególne widoki na odzyskanie czegokolwiek, nie zaskakuje, że decydują się na to tylko najwytrwalsi i najbardziej zdeterminowani.
- Możliwości ukarania pracownika. Lektura przepisów kodeksu pracy w zakresie możliwości dyscyplinowania pracowników najczęściej wywołuje jedynie uśmiech politowania. W zasadzie jedynym naprawdę groźnym narzędziem, jakim dysponują pracodawcy jest zwolnienie dyscyplinarne, określone językiem prawniczym jako „rozwiązanie umowy o pracę bez wypowiedzenia z winy pracownika”. Problemem jest jednak fakt, iż większość działów HR (a nierzadko także samych pracodawców) boi się zastosowania art.52 k.p. w przypadkach nadużyć niczym diabeł święconej wody. Trudno im się dziwić, skoro praktyka pokazuje, że w takich przypadkach bez prawomocnego wyroku się nie obejdzie. Wprawdzie kodeks pracy przewiduje instytucję oczywistości przestępstwa, aczkolwiek na jej interpretacji dobrze finansowo wychodzą jedynie zaangażowani przez strony prawnicy. Sytuacji nie ratuje opcja stwierdzenia ciężkiego naruszenia podstawowych obowiązków pracowniczych, jako że po pierwsze kodeks pracy nie precyzuje, które obowiązki są podstawowe, ani też co oznacza termin „ciężkie” (tutaj pomaga orzecznictwo Sądu Najwyższego), a po drugie zazwyczaj interpretacja konkretnego przypadku opiera się o sąd pracy. Sądy pracy są z kolei z natury bardziej przychylne pracownikom niż pracodawcom, stąd też ryzyko przywrócenia do pracy osoby, do której nie mamy ani krzty zaufania jest całkiem realne.
- Dostęp do informacji i ochrona prywatności. Każdy, komu przyszło wypełniać jakikolwiek urzędowy formularz, zapewne jest zdania, że państwo wie o nas wszystko. Jednocześnie nie bardzo jest chętne, aby tę zgromadzoną wiedzę udostępniać. Wprawdzie częściowo wynika to z faktu braku możliwości efektywnego dostępu do tych informacji, ale w zdecydowanej większości przypadków ograniczenie to wynika z różnego rodzaju widzimisię ustawodawcy. Nasze prawo w tym zakresie zbudowane jest bowiem według modelu „co nie jest dozwolone, jest zabronione”, dzięki czemu np. wykonanie skutecznego sprawdzenia pracowniczego w zgodzie z prawem jest praktycznie niewykonalne. Nie inaczej jest w przypadku informacji o pracowniku i jego sytuacji materialnej, jakie trzeba nierzadko pozyskać przy prowadzeniu postępowania wyjaśniającego. Nie wdając się w dywagacje, jakie informacje powinny być dostępne publicznie i gdzie jest granica ochrony prywatności pracownika, pragnę jedynie zauważyć, że inne kraje potrafiły załatwić ten problem bez wywoływania rewolucji.
- Zwalczanie nadużyć jako odrębny proces biznesowy. Zdecydowanie łatwiej coś kupić, kiedy jesteśmy w stanie określić to sobie jako pewien odrębny produkt lub usługę. W przypadku zarządzania ryzykiem nadużyć nadal dla wielu osób nie jest to oczywiste – działania tego typu są często wpisywane w obszar bezpieczeństwa, audytu wewnętrznego, ryzyka operacyjnego czy też compliance. Te z kolei jednostki zazwyczaj znajdują się już w firmie, więc – siłą rzeczy – powstaje tendencja do tego, aby to je wykorzystać do walki z nadużyciami. Nie zawsze kierownik takiej jednostki jest w stanie szczerze przyznać, że brak jest kompetencji do realizacji nowego celu. Ale wtedy można wykorzystać zjawisko opisane w punkcie 8. W tym miejscu aż prosi się powiedzieć, że ruch jest po stronie dostawców usług – to w ich interesie jest przekonanie, że ani-fraud to osobny proces, wymagający unikalnych kompetencji i narzędzi. To oczywiście prawda, z tym, że budowa świadomości w tym zakresie jest niejednokrotnie odbierana jako nachalne generowanie nieistniejącej potrzeby biznesowej. Wszak „u nad w firmie nadużyć nie ma”…
- Powszechność profesji, ale nie kompetencji. Wpisanie do wyszukiwarki hasła „śledztwa gospodarcze” lub pokrewnego może wywołać wrażenie, że usług tych w Polsce nie świadczą (zapewne jeszcze) jedynie szewcy i kominiarze. Szybki przegląd profili firmowych wykazuje, że dzisiaj zjawisku nadużyć przeciwdziałają i je badają prywatni detektywi, prawnicy, audytorzy finansowi, audytorzy wewnętrzni, specjaliści ds. bezpieczeństwa IT, specjaliści ds. bezpieczeństwa fizycznego i technicznego, księgowi, wywiadownie gospodarcze, wszelkiej maści konsultanci i wiele innych podmiotów. Można powiedzieć, że konkurencja jeszcze nikomu nie zaszkodziła. To prawda, ale ja nie konkurencji się boję. Po prostu wiem, że klient, który skorzysta z pomocy takiego „specjalisty” nie wróci ani do niego, ani nie przyjdzie do mnie, a w dodatku zniechęci do tego jeszcze szereg swoich partnerów biznesowych. W kraju, w którym nadal podstawowym kryterium wyboru oferty jest cena, taki bieg zdarzeń jest wysoce prawdopodobny. I bynajmniej nie oznacza to, że usługi forensic mogą zostać właściwie wykonane tylko za cenę przyprawiającą o zawrót głowy przedstawiciela każdego podmiotu mniejszego od transnarodowej korporacji.
- Brak możliwości standaryzacji usług. Właściwie dziś nie ma już niemal żadnych usług biznesowych o charakterze ogólnym. Wszystkie są sprofilowane, skastomizowane, skrojone na miarę itd. Można z tego drwić, ale w przypadku zwalczania nadużyć tak właśnie jest. Rzutuje to na możliwość podjęcia decyzji przez potencjalnego usługodawcę – ciężko bowiem porównać wykonawców, ich doświadczenie, warsztat narzędziowy i kompetencyjny, proponowane podejście do problemu, nie wspominając już o cenie usługi, której rozstrzał jest ogromny. To wprawdzie immanentna cecha wszystkich rynków, ale na zachodzie już zrozumiano kilka rzeczy: mniejszy nie znaczy gorszy, cena nie zawsze jest wyznacznikiem jakości, brak doświadczenia jest czynnikiem dyskwalifikującym bez względu na proponowaną cenę, istotne jest, kto fizycznie realizuje prace, a nie kto jest wpisany w ofercie jako „ekspert”.
- Syndrom Adama Słodowego. Najkrócej to zjawisko można opisać niemal dosłownym cytatem: „Pani Halinko, pani pójdzie na szkolenie z tych tam frałdów i zajmie się tym u nas w firmie”. Fikcja? Bynajmniej. Po większości szkoleń, jakie prowadzę, dostaję sporo telefonów i maili z prośbą o pomoc, ponieważ uczestnik 1-2 dniowego warsztatu został nagle w swojej firmie ekspertem od nadużyć. Skutki takiej polityki są łatwe do przewidzenia.
- Fałszywa ostrożność. Bez generalizowania, ale nie można zaprzeczyć, że etyka i uczciwość nie decyduje dzisiaj o skuteczności biznesu. Stąd też wielu menedżerów na wszelki wypadek woli unikać zatrudniania osób, które prześwietlą sposób działania firmy, ponieważ istnieje ryzyko, że oprócz „właściwego celu” znajdą oni coś więcej. W końcu w imię zwiększenia konkurencyjności zdarzają się przypadki łamania prawa pracy, użytkowania nielegalnego oprogramowania, „zapomnienia” o wystawieniu faktury, podkolorowania wyników sprzedaży, czy wyleasingowania samochodu żony na firmę. Niekoniecznie zresztą muszą to być przypadki wpisujące się w definicję nadużycia. Często wystarczy zwykły bałagan w firmie, czy też niechęć do potencjalnego ujawnienia jej sytuacji interesariuszom. Szefostwu wydawać się może, że lepiej w takich przypadkach zaakceptować stratę, niż obnażyć dodatkowe słabości firmy.
- Nieistniejący szerszy rynek ubezpieczeń od ryzyka sprzeniewierzenia. Parafrazując punkt 1 niniejszego tekstu, skłonność do transferu ryzyka nigdy nie była mocną stroną Polaków. Jest to w mojej ocenie nie tyle skutkiem jakiegoś wyjątkowego optymizmu naszych przedsiębiorców, co raczej brakiem umiejętności skutecznej analizy i oceny ryzyka. Wyjątkiem w tym zakresie nie są bynajmniej nadużycia korporacyjne, skoro i tak postrzegane są niczym kot Schrödingera. Warto jednak pamiętać, że posiadanie takiej polisy stanowi nie tylko spadochron finansowy na wypadek przestępstwa wewnętrznego, ale także doskonały motywator, aby takim zjawiskom przeciwdziałać, wykrywać je i starannie badać (ubezpieczyciel odzwierciedli nasze wysiłki w wysokości składki).
Po tym nieco przydługim wywodzie czas na garść optymizmu. Być może rynek nie rozwija się w takim tempie, jakby można było sobie tego życzyć, ale jest, trzyma się i powoli rośnie. Wymienione powyżej bariery to tylko progi zwalniające, nie bramy zamykające dalszą drogę.
Skomentuj wpis
Musisz być zalogowany/a, żeby zamieszczać komentarze.